We wrześniu tego toku, gdy GUS ogłaszał poziom inflacji, wszyscy łapali się za głowy. Ceny wzrosły o 5,4% w stosunku do poprzedniego roku i oznaczało to, że inflacja jest najwyższa od dwóch dekad. Październikowy wzrost cen wyniósł już 6,8%, a prognozy ekspertów są jeszcze bardziej pesymistyczne. Jedni mówią, że do końca roku inflacja wzrośnie do 8%, a inni przebąkują, że może być nawet wyższa.

Czy dojdziemy do 10% wzrostu cen i co to oznacza dla zwykłych ludzi?

Ceny rosną nierównomiernie, jednak inflacyjna spirala cały czas się nakręca. W październiku, w stosunku do października zeszłego roku, żywność zdrożała o 5%, benzyna o ponad 30%, a energia o 10%. Także w samej branży spożywczej produkty posezonowe, np. owoce i warzywa, z racji krótkiego i suchego lata, są droższe niż pozostała żywność. W dłuższej perspektywie fakt, że drożenie energia i paliwa, przekłada się z racji kosztów produkcji i kosztów transportu, na kolejne wzrosty cen żywności. Tak nakręca się spirala rosnących cen, którą można było hamować na początku, a coraz trudniej zatrzymywać, gdy już przyspieszy.

Jeszcze we wrześniu ekonomiści prognozowali, że inflacja do końca roku nie przekroczy 7%, dziś nie są już tacy pewni:

Zgodnie z moją prognozą w listopadzie inflacja może wynieść powyżej 7 proc., a w grudniu 8 proc. Pytanie, czy nie przebijemy tej granicy. Nie ma gwarancji, że nie zbliżymy się do 10 proc., nie możemy teraz niczego wykluczyć – mówi dla portalu wyborcza.pl Monika Kurtek, ekonomistka Banku Pocztowego.

Dlaczego rząd i RPP nie podejmują interwencji?

Z tego powodu rząd i Rada Polityki Pieniężnej powinny podejmować działania, hamujące rozpędzającą się inflację. Bank centralny ma do tego narzędzia, od czysto werbalnych – czasem wystarczy zapowiedzieć podwyżki stóp procentowych, żeby inflacja wyhamowała, po kosmetyczne podniesienie stóp. Nie zrobiono ani jednego, ani drugiego, pomimo, że finansiści od miesięcy do tego nawoływali.

Zobacz także:

Profesor Hausner już w czerwcowym wywiadzie dla portalu wyborcza.pl krytykował brak reakcji rządzących i banku centralnego.

Inflacja ma naturę ognia i może wywołać pożar! A po stronie odpowiedzialnych za wartość pieniądza nie ma żadnego działania - stwierdził Hausner.

Obecne działania nie będą już mogły być kosmetyczne i gwałtownie wpłyną na dalszy wzrost cen.

Jakich wzrostów cen powinniśmy spodziewać się przed świętami?

Jak wspomnieliśmy, same podwyżki energii i paliw wywołają lawinowy wzrost cen wszystkiego. Już dziś odczuwamy, że ceny żywności gwałtownie rosną. Wyraźnie drożeją usługi: wizyty u prywatnych lekarzy, fryzjerów, kosmetyczek, ceny w hotelach, restauracjach i barach. Obecnie bardzo dynamicznie rosną ceny nawozów, a to za chwilę przełoży się na kolejny wzrost cen żywności. Podrożeją pasze, a to wywoła kolejną falę wzrostów cen mięsa, wędlin i nabiału. Także produkcja roślinna staje się bardziej kosztowna, zdrożeją więc chleb, bułki, kasze, makarony, warzywa i owoce.

Tegoroczne święta wielu z nas będzie planować z ołówkiem w ręku. Być może z niektórych smakołyków trzeba będzie w ogóle zrezygnować, żeby pieniędzy w domowym budżecie starczyło na podstawowy barszcz z uszkami czy bigos.

Jak jednak planować budżet, jeśli dużą jego częścią po stronie kosztów są raty kredytowe? Oto jak wzrosną raty kredytów, jeśli stopa procentowa wyniesie 2%:

  • Przy kredycie 300 tysięcy zł rata wzrośnie z 1476 zł do 1725 zł
  • Kredyt 500 tysięcy zł, rata wzrośnie z 2460 zł do 2877 zł
  • Kredyt 1 milion zł, rata wzrośnie z 4921 zł na 5753 zł

Jednocześnie spadnie zdolność kredytowa Polaków.

Według szacunków HRE Investment, zdolność kredytowa trzyosobowej rodziny z dwiema średnimi pensjami zmniejszy się od kilkunastu do ponad 40 tysięcy zł. Nie każdy będzie też miał zdolność do zaciągnięcia kredytu konsumpcyjnego, dzięki któremu rodzina może godnie spędzić święta.

Źródło: Wyborcza.pl