Aż kilkuset Polaków zrezygnowało z pracy u „króla szparagów” – Heinricha Thiermanna. Pracownicy tłumaczą, że atmosfera na farmie była wysoce nieprzyjemna, a szef stale naciskał, aby zostali dłużej. W wyniku niejasności w umowach, a także pandemii, przez jakiś czas polscy pracownicy byli uwięzieni na niemieckiej farmie.

Na jednej z farm w Dolnej Saksonii stwierdzono zakażenie koronawirusem u 130 pracowników – reszta z nich, czyli aż 870 osób, przebywała na kwarantannie.

Koronawirus na farmie szparagów

Chociaż pierwsze przypadki koronawirusa wśród pracowników farmy stwierdzono już 18 kwietnia, kwarantanna została nałożona na resztę pracowników dopiero 30 kwietnia. Oznacza to, że wirus mógł krążyć wśród wszystkich pracowników przez prawie 2 tygodnie. Masowe testy przeprowadzono z kolei dopiero w maju. 

Firma Thiermanna nie odpowiedziała na pytania o ubezpieczenie pracowników, a także o dokładną liczbę chorych pracujących na farmach. W oficjalnej informacji właściciel firmy podkreśla, że jego przedsiębiorstwo trzyma się planu sanitarnego – obejmuje on zasadę, że osoby, które mieszkają razem, także pracują razem. Thiermann twierdzi, że pracownicy byli testowani pod kątem koronawirusa dwa razy w tygodniu, a także podlegali kontrolom zapobiegającym przemieszczaniu się i roznoszeniu choroby.

Zobacz także:

Pozew o zarobki na farmie szparagów

Pracownicy jednak skarżyli się nie tylko na warunki podczas pandemii, ale także na mało przejrzyste warunki wynagrodzenia przy zatrudnianiu.

„Kiedy wyjeżdżaliśmy do pracy, obiecywano nam 100-120 euro dniówki. Ale pracy było po prostu za mało, więc wychodziło nam nawet 40 euro, z czego prawie 10 euro trzeba płacić za hotel i wyżywienie” – powiedziała jedna z pracownic.

Polscy pracownicy podkreślają także, że byli przetrzymywani na farmie i zwodzeni. Obecnie rozważają pozew wobec byłego pracodawcy i, jak deklarują, mają wsparcie niemieckich prawników.

Źródło: money.pl

Czytaj też: