
Ten rodzaj dużej szklanej butli wypełnionej wodą sodową niektórzy z was pamiętają pewnie z czasów PRL-u. To właśnie wtedy szklane syfony do ponownego napełniania trafiły do naszych sklepów. Od tego momentu wodę gazowaną Polacy mogli pić nie tylko w barach na dworcach czy z saturatorów na ulicach. Mogli ją przynieść do domu i w domu delektować się bąbelkowym płynem.
Historia wody sodowej
Wodę sodową wynalazł angielski chemik, Joseph Priestley. Nasycił ją dwutlenkiem węgla, który uzyskał z kwasu i sody. Od tych składników pochodzi nazwa: woda sodowa. Działo się to w roku 1777.
Z kolei w XIX w. we Francji opracowano syfon przeznaczony do przechowywania wody sodowej. Był to duży pojemnik z grubego szkła, z charakterystycznym zaworem. Po otwarciu zaworu, ciśnienie gazu znajdującego się w butli, wypychało wodę gazowaną na zewnątrz. Były napełniane wodą sodową, a po wyczerpaniu, wymieniane na pełne.
W wielu rodzinach zadanie wymiany pustych butli na pełne należało do dzieci. Nierzadki w czasach PRL-u był widok dziesięciolatka, który wrócił ze szkoły, rzucił tornister, wziął pusty syfon po wodzie sodowej, smycz i wolnym krokiem razem z psem szedł do najbliższego spożywczaka po napełniony syfon.
Szklane syfony z czasem zostały wyparte przez nowoczesne autosyfony, przeznaczone do samodzielnego napełniania za pomocą nabojów z dwutlenkiem węgla.
Popularne napoje z czasów PRL-u
We wczesnym PRL-u ludzie nie mieli do picia w domach gazowanych napojów. Gdy byli spragnieni, pili herbatę, albo kompot. Woda sodowa nie była dostępna. Do czasu gdy pojawiły się szklane syfony.
Na mieście można było dostać z kolei wodę sodową z saturatora. Tak o nich pisała „Polityka” w artykule „Wrotki, saturator, wuwuzele — czyli wakacyjne hity minionych lat”:
- To wózek na kółkach z obsługą serwującą wodę gazowaną na dwa sposoby: „czystą” i „z sokiem”. Szklanka była wprawdzie różowa od soku, ale jego śladowa ilość nie pozwalała na rozpoznanie smaku. Opryskanie szklanki zimną wodą oznaczało umycie.
W sklepach można było kupić oranżadę z ceramicznych kapslem, a na plażach – cytrynadę. To słodzona woda z aromatem cytrynowym, pakowana do woreczków foliowych, sprzedawanych ze słomką.
Z czasem pojawiały się także komunistyczne odpowiedniki coca-coli. Chodzi o Polo-Cocktę czy Club Colę. O Coca-coli i jej polskich zamiennikach tak pisał „Dziennik Wschodni", w artykule „Upalny dzień w PRL. Dla ochłody napój dla imperialistów czy syfon z wodą sodową”:
- Coca-colę okrzyknięto w czasach PRL-u napojem imperialistów (w latach 60. można się było dowiedzieć, że jest to „stonka ziemniaczana w płynie”) i przez wiele lat nie była powszechnie dostępnym napojem. Jej namiastką była rodzima Polo-Cockta, Club Cola czy Quick Cola. Z czasem jednak w Polsce powstały rozlewnie Pepsi-coli, chociaż jeszcze na początku lat 90. po Pepsi sprzedawaną z żuka (ciepłą zresztą) na giełdzie samochodowej przy ul. Zemborzyckiej ustawiała się długa kolejka.
Źródło: Wikipedia, polityka.pl, wynalazki, andrej.edu.pl, Dziennik Wschodni