Hasło „paragony grozy” będzie się większości kojarzyło z tegorocznymi wakacjami. Po pandemii ceny w restauracjach w miejscowościach turystycznych w całym kraju (a zwłaszcza nad morzem) przyprawiają o zawrót głowy. Rachunki w wysokości 70-80 zł za posiłek dla jednej osoby w smażalni ryb przestaje dziwić – to już normalność. Trudno, żeby było inaczej, skoro ceny za kilogram pieczonej ryby dochodzą do 140 złotych! Na temat „paragonów grozy” swoje trzy grosze wtrącił Robert Makłowicz, który twierdzi, że jego sytuacja w smażalniach wcale nie szokuje.

„Ryby są po prostu drogie”

Słynny podróżnik kulinarny w rozmowie z money.pl wyznał, co sądzi o „paragonach grozy”, o których głośno od wielu tygodni. Stwierdził, że ceny ryb są na tyle wysokie, że ludzie nie powinni oczekiwać niskich cen w smażalniach:

Bo ryby są po prostu drogie! Jeśli ktoś myśli, że zje rybę z frytkami za 10 zł, to się po prostu myli

Makłowicz zwrócił również uwagę na fakt, że ceny w restauracjach wynikają z wielu czynników, a nie – jak się niektórym wydaje – z pazerności właścicieli. Podrożały towary, paliwo, a przez brak chętnych do pracy w gastronomii, wzrosły również pensje:

Nie chodzi tu zresztą tylko o dostępność i ceny samego towaru. Nie ma przecież ludzi do pracy w gastronomii, więc niezwykle podskoczyły pensje – trzeba w końcu jakoś przyciągnąć wszystkich tych, którzy odeszli z branży przez pandemię. Proszę spojrzeć na inflację – jak wszystko drożeje. Jedzenie, prąd, paliwo… Nie wspominając już o tym, że właściciele tych wszystkich restauracji mieli ostatni rok z głowy, jeśli chodzi o dochody. To musi mieć przełożenie na ceny w restauracjach i smażalniach. A jeśli ktoś jedzie do modnego kurortu, to też naprawdę nie powinien się dziwić, że gofry kosztują tam więcej niż w jego mieście.

„Najlepiej jeździć nad Bałtyk zimą”

Zaskoczenie może budzić stwierdzenie Makłowicza o tym, że na ryby nad Bałtyk najlepiej jeździć zimą. Dlaczego? Podróżnik uważa, że wtedy w morzu jest najwięcej ryb, a w miejscowościach nadmorskich najmniej ludzi i właśnie w tym czasie można mieć okazję zjeść rybę naprawdę wyłowioną z Bałtyku. Latem w smażalniach podaje się ryby mrożone i sprowadzane w ogromnych ilościach z różnych miejsc – ale najczęściej wcale nie pochodzą one z Bałtyku.

Zobacz także:

(…)Jednak dziwię się ludziom, którzy narzekają, że podają im rybę mrożoną w smażalni. A jaką mieli podać? Skąd oni wezmą miliony fląder z Bałtyku? Tylko niech takie smażalnie nie piszą, że oferują świeże ryby. Jednak zaznaczam, że są pewnie miejsca, w których są naprawdę świeże ryby. Na przykład właściciele smażalni mają niekiedy umowy z rybakami – i ci bezpośrednio dostarczają im ryby. Jednak takich miejsc trzeba po prostu poszukać – mówi Makłowicz.

Źródło: money.pl