W takich chwilach trudno o wyrozumiałość. Podczas gdy nie tylko przedsiębiorcy, ale także zwykli obywatele zaczynają oglądać każdą złotówkę kilka razy przed jej wydaniem, rząd wybiera sobie luksusowe wędliny. Zdenerwowanie, a nawet wściekłość Polaków jest zrozumiała.

Państwowe luksusy

Przepiórcze jaja, krajowe i zagraniczne wolno dojrzewające szynki, wołowina, jagnięcina, dziczyzna – mięso z saren czy z dzików. A tego wszystkiego razem około 17 ton. Aż tyle rarytasów życzy sobie w ogłoszonym ostatnio przetargu kancelaria rządu. Po co takie zapasy Mateuszowi Morawieckiemu i spółce?  To przecież prawdziwe Bizancjum!

Nie ma co ukrywać, urzędnicy kancelarii premiera nie wstrzelili się zbyt dobrze z podaniem do wiadomości publicznej informacji o ogłoszeniu przetargu. Mimo trwania pandemii, przez kraj przetaczają się przecież kolejne protesty kolejnych, niezadowolonych grup społecznych. Takimi ruchami premier Morawiecki na pewno nie odzyska utraconego zaufania wyborców.

Ilość i jakość

Wyszukane upodobania kulinarne naszych polityków to żadna nowość. Kiedy w 2014 roku Polską wstrząsnęła afera podsłuchowa, wszyscy przysłuchiwaliśmy się rozmowom członków rządu i dostojników państwowych. Politycy chętnie rozprawiali o ośmiorniczkach (i przy ośmiorniczkach) i innych specjałach w restauracji Sowa i Przyjaciele. Wydaje się, że teraz pracownicy kancelarii premiera poza jakością poszli także w ilość.

Zobacz także:

Jak dowiadujemy się z dziennikarskiego śledztwa gazety „Fakt”, zamówienie na 17 ton wyśmienitych delikatesów ma obsłużyć trzy lokalizacje należące do rządu. Po pierwsze jedzenie trafi do bufetu w Kancelarii Premiera w Warszawie przy al. Ujazdowskich. Druga partia powędruje do willi rządowej przy ul. Parkowej. Ostatnia część zaopatrzenia pojedzie do ośrodka premiera w Łańsku pod Olsztynem.

Źródło: „Fakt”