W obliczu stale rosnących cen chyba nikogo nie powinny dziwić sumy, jakie należy uiścić za świeże owoce - zwłaszcza te sezonowe. Co roku szokują nas ceny pierwszych truskawek czy czereśni, jednak handlujący tymi ostatnimi tym razem przeszli samych siebie. Jak było naprawdę? Sprawdźcie.

Czereśnie po 260 zł za kilogram

Kilka dni temu internet obiegło zdjęcie czereśni na targowisku, gdzie można wyraźnie zobaczyć cenę - 260 zł za kilogram. Nie, nikt nie zapomniał dopisać przecinka, owoce naprawdę były sprzedawane po takiej cenie!

Być może znaleźli się smakosze, którzy wydaliby nawet połowę tej sumy, czyli 130 zł, by kupić sobie pół kilograma tych owoców i cieszyć się ich smakiem z rodziną, jednak trudno sobie wyobrazić, by większość ludzi zdecydowała się na taki zakup.

Bardzo szybko zdjęcie stało się obiektem kpin internautów, którzy na Twitterze zaczęli się prześcigać w komentowaniu takiej „okazji”:

Zobacz także:

Nie wszystkim jednak jest do śmiechu. Nie ma się co dziwić, że dla części osób wysokie ceny polskich owoców są raczej powodem do smutku niż żartów, szczególnie teraz, gdy artykuły spożywcze z dnia na dzień drożeją. Jeden z internautów pokusił się na porównanie cen z 2015 roku z obecnymi i dodał, że za kolejne pięć lat ceny pewnie będziemy liczyć w milionach. Też zakładacie tak czarne scenariusze?

Ekspert wyjaśnia absurdalne ceny czereśni

Głos w dyskusji zabrał Janusz Piechociński, były wicepremier, a dziś wzięty ekspert rynku żywności:

— Miejmy dystans, mamy początek maja, spóźnioną wiosnę. Przecież sprzedający te drogie czereśnie za ćwierć tysiąca złotych, nie wyhodowali ich pod folią czy w szklarni. Muszą być z importu. Nasze czereśnie dopiero kwitną — powiedział Janusz Piechociński w rozmowie z Fakt.pl.

Były wicepremier dodaje jednak, że choć ceny czereśni na pewno spadną do dużo bardziej akceptowalnych poziomów, to raczej nie możemy spodziewać się bardzo tanich owoców w tym roku - zwłaszcza z importu. Wszystko przez przymrozki, które będą powodem mniejszych zbiorów gruszek w Belgii czy jabłek w Mołdawii.

Źródło: o2.pl, fakt.pl